Koniec pewnej epoki i powrót do korzeni. Od pożegnań kadrowiczów do legendy wszech czasów

Reprezentacja Polski przechodzi obecnie jedną z najbardziej wyrazistych zmian pokoleniowych w swojej najnowszej historii. Z drużyną narodową żegnają się zawodnicy, którzy przez ostatnią dekadę stanowili kręgosłup Biało-Czerwonych, decydując o ich sile i charakterze. Ten proces, choć bolesny dla wielu kibiców, jest nieunikniony i wiąże się z serią uroczystości, które mają uhonorować zasłużonych graczy.

Jesień pełna pożegnań

Najbliższa sobota, 12 października, upłynie pod znakiem oficjalnego pożegnania Wojciecha Szczęsnego i Grzegorza Krychowiaka przy okazji spotkania Ligi Narodów z Portugalią. To jednak nie koniec symbolicznego zamykania rozdziałów. Jak wynika z doniesień płynących z PZPN, trwają przygotowania do uhonorowania kolejnych dwóch filarów kadry z ostatnich lat – Kamila Glika oraz Kamila Grosickiego. Obaj piłkarze, z których pierwszy ostatni raz zagrał z orzełkiem na piersi w meczu przeciwko Francji na mundialu w Katarze, a drugi pojawił się na murawie podczas Euro 2024 w starciu z Austrią, wkrótce oficjalnie zakończą reprezentacyjną przygodę.

Sekretarz generalny PZPN, Łukasz Wachowski, w rozmowie z mediami potwierdził, że trwają rozmowy z zawodnikami. Choć konkretna data wciąż pozostaje w sferze planów, najbardziej prawdopodobnym terminem wydaje się listopad. Kalendarz jest jednak nieubłagany – jedyną szansą na godne pożegnanie weteranów na Stadionie Narodowym będzie mecz ze Szkocją, zaplanowany na 18 listopada. Wcześniejsze spotkanie Polacy rozegrają bowiem na wyjeździe w Portugalii. Związek stoi przed trudnym zadaniem pogodzenia ceremonii z wymogami sportowymi, ponieważ ranga spotkań Ligi Narodów wymusza grę na najwyższych obrotach przez pełne 90 minut, co ogranicza możliwości symbolicznych występów.

Tytan sportu w II Rzeczypospolitej

W momencie, gdy żegnamy współczesnych specjalistów, warto spojrzeć wstecz na czasy, gdy bycie reprezentantem Polski oznaczało coś zupełnie innego. Dziś trudno wyobrazić sobie Roberta Lewandowskiego, który między meczami Barcelony bije rekordy kraju w skoku wzwyż i dominuje na torze łyżwiarskim. Brzmi to jak abstrakcja, jednak przed wojną Polska miała takiego bohatera. Był nim Wacław Kuchar – człowiek, którego biografia przypomina bardziej scenariusz filmowy lub zbiór internetowych mitów w stylu Chucka Norrisa, z tą różnicą, że jego osiągnięcia są potwierdzone oficjalnymi protokołami.

Urodzony w 1897 roku w Łańcucie, w rodzinie, w której sport był religią, Kuchar stał się ikoną odrodzonej Rzeczypospolitej. Jego ojciec, Ludwik, był współzałożycielem Pogoni Lwów, a Wacław wraz z pięcioma braćmi budował potęgę tego klubu. Debiutując w wieku zaledwie 15 lat, uświetnił swój pierwszy występ hat-trickiem, co było zaledwie preludium do wielkiej kariery. To on 18 grudnia 1921 roku wyprowadził reprezentację Polski jako kapitan na pierwszy w historii mecz międzypaństwowy przeciwko Węgrom.

Więcej niż piłkarz

Choć jego serce, jak sam przyznawał w wywiadach z lat 20., zawsze należało do futbolu, jego wszechstronność do dziś wprawia w osłupienie. Statystyki piłkarskie Kuchara są porażające – przypisuje mu się zdobycie 1065 bramek w 1052 meczach. Był architektem złotej ery Pogoni Lwów, z którą czterokrotnie sięgał po mistrzostwo kraju. Jednak to, co robił poza boiskiem, czyni go postacią unikatową na skalę światową.

Kuchar był prawdziwym człowiekiem renesansu polskiego sportu. Już jako jedenastolatek zdobył srebro w mistrzostwach Lwowa w łyżwiarstwie figurowym. Jako dorosły zdominował łyżwiarstwo szybkie, zdobywając 22 miejsca na podium mistrzostw kraju. Gdy zimą brakowało meczów piłkarskich, chwytał za kij hokejowy, rozgrywając ponad 20 spotkań w kadrze i zdobywając wicemistrzostwo Europy w 1929 roku. Jakby tego było mało, był lekkoatletycznym rekordzistą Polski w biegu na 800 metrów, w biegach przez płotki, skoku wzwyż, trójskoku i dziesięcioboju. W 1926 roku jego popularność była tak wielka, że wygrał pierwszy w historii Plebiscyt „Przeglądu Sportowego”, wyprzedzając nawet przyszłą mistrzynię olimpijską, Halinę Konopacką.

Olimpijskie fatum i służba ojczyźnie

Mimo tytanicznej pracy i talentu, Kuchar miał niebywałego pecha do igrzysk olimpijskich. W 1920 roku zakwalifikował się do zawodów lekkoatletycznych w Antwerpii, ale wyjazd polskiej reprezentacji uniemożliwiła wojna polsko-bolszewicka. Cztery lata później pojechał do Paryża z drużyną piłkarską, ale biurokracja pozbawiła go szansy na historyczny wyczyn. Miał wystąpić również na Tygodniu Sportów Zimowych w Chamonix (pierwsze zimowe igrzyska), co uczyniłoby go pierwszym Polakiem rywalizującym zarówno na letnich, jak i zimowych igrzyskach. Niestety, problemy z paszportem i wizą zatrzymały go w kraju. Nawet po zakończeniu kariery pech go nie opuszczał – miał sędziować mecze hokejowe na igrzyskach w Tokio w 1940 roku, które odwołano z powodu wybuchu II wojny światowej.

Wspominając Wacława Kuchara, nie można pominąć faktu, że był on nie tylko wybitnym sportowcem, ale przede wszystkim żołnierzem. Przeżył trzy wojny, co w kontekście jego wyczynów na stadionach dodaje jego biografii niezwykłego ciężaru. Służył w armii austriackiej podczas I wojny światowej, walczył na froncie wschodnim, a po odzyskaniu przez Polskę niepodległości ponownie chwycił za broń, by bronić suwerenności kraju w wojnie z bolszewikami w latach 1919–1921.

Historia Kuchara stanowi fascynujący kontrapunkt dla dzisiejszych pożegnań. Pokazuje, jak ewoluował sport – od romantycznej wszechstronności i łączenia gry z walką na froncie, po dzisiejszy pełny profesjonalizm i specjalizację. Jedno pozostaje niezmienne: szacunek kibiców dla tych, którzy z oddaniem reprezentowali barwy narodowe, niezależnie od epoki.